"Nikt mądrości ich zrazu nie pojmie zakryją ją rzucą na cmentarz Monmorency, kiedy odpomną je późni wnukowie cyfrując karty makiem zapisane odetchną cyprysy żalem poruszone i łza z nich kapnie o wieki spóźniona”
Stanisław Stanik "Cyprian"


czwartek, 25 czerwca 2020

BIOGRAFIA


Stanisław Stanik urodził się w Małoszycach. Według akt urzędowych miało to miejsce 7 sierpnia 1949, choć właściwa data jest inna - 31 maja 1949. Pierwszy wiersz napisał w IV klasie szkoły podstawowej. Zadebiutował utworem poetyckim w prasie w numerze Bożonarodzeniowym lubelskiej „Kameny” z 1968 roku w wieku 19 lat. Podczas studiów publikował w „Poloniście”, „Za i Przeciw”, „Współczesności” i właśnie w „Kamenie”. W latach 1972-1974 prowadził grupę literacką na KUL-u „Quinarius”, zrzeszającą 5 poetów. Był przewodniczącym Sekcji Twórczości Własnej Koła Polonistów. W 1974 roku uzyskał Nagrodę Rektora KUL za pracę magisterską „Inscenizacje sztuk Jerzego Szaniawskiego w latach 1914-1939”.
Po studiach podjął pracę w gazecie popołudniowej „Echo Dnia”. Przez pewien czas odpowiadał za specjalność kulturalną. To dzięki materiałowi interwencyjnemu Stanisława Stanika powstało Muzeum Regionalne w Opocznie. Napisał wiele artykułów o kulturze, m.in. wywiad z Jarosławem Iwaszkiewiczem. Współpracował w tym czasie także z kieleckimi „Przemianami” - magazynem społeczno-kulturalnym. Promował w prasie grupę literacką „Bazar”.
Odszedłszy z Kielc, pracował w Wojewódzkim Domu Kultury w Radomiu (1975-1976). Zajmował się kontaktami z prasą, dając anonse o przedsięwzięciach i widowiskach przygotowywanych w tej placówce. Zajmował się także drukiem scenariuszy dla podległych domów kultury, samemu zamieszczając jeden „Czas-Czarodziej” w broszurze „By na Twej twarzy uśmiech był”. Prowadził w WDK klub literacki i spotkania autorskie.
Po przeniesieniu się do Warszawy podjął pracę w Ochotniczych Hufcach Pracy (1976). Pełnił tam funkcję starszego wychowawcy. Przez pewien czas, będąc Komendantem Hufca dla junaków budujących dom szkoleniowy, przebywał w Pogorzeli Warszawskiej koło Otwocka. Jako niechętnie widziany przez władze, dostał za swoją pracę tylko brązowy medal OHP.
Latem 1978 roku przeszedł do pracy w tygodniku „Kierunki” jako redaktor działu literackiego. Wykonywał pewne prace obowiązkowe związane z wstąpieniem kard. Karola Wojtyły na tron papieski. Utrzymywał kontakty z młodymi twórcami i z wydawnictwami. Przeprowadzał wywiady z pisarzami i polonistami (Ewa Szelburg-Zarembina, Gabriela Pauser-Klonowska, Stefania Skwarczyńska, Janusz Pelc). Napisał kilka recenzji
o książkach literackich. Zapisał się wówczas do Koła Młodych istniejącego przy ZLP,
a kierowanego przez Piotra Bratkowskiego.
Następnie pracował w Państwowym Wydawnictwie Naukowym, obejmując stanowisko starszego referenta w dziale rachuby, by przejść później na dłużej do kwartalnika „Archiwum Termodynamiki”, ukazującego się pod auspicjami PAN (1979). Pełnił funkcję redaktora technicznego pisma zajmując się m.in. przepisywaniem tekstów wydawnictwa po rosyjsku i po angielsku. Wykonywał prace zlecane mu przez dr. Andrzeja Sapińskiego, a współpracownikami pisma było wielu naukowców z tytułem profesora. Utrzymywał kontakt korespondencyjny z placówkami badawczymi całego świata.
Na własne życzenie przeszedł do pracy w szkolnictwie. Zaczął uczyć
w Technikum Mechaniki Precyzyjnej, a także w istniejącym przy nim liceum (1980). Prowadził wychowawstwo w trzeciej klasie Technikum. Przepytywał uczniów z lektur, uczył ich gramatyki, kształtował postawy. Znalazł się w komisji egzaminacyjnej na maturze.
Stan wojenny zastał go na stanowisku nauczyciela (i wychowawcy IV klasy)
w Szkole Podstawowej przy ul. Afrykańskiej na Saskiej Kępie. Przed wydarzeniami grudniowymi publikował swoje artykuły, m.in. w „Pamiętniku Teatralnym”, „Przeglądzie Humanistycznym” i „Kulturze” (na 2 i 5 stronie pisma ukazał się jego szkic o Jerzym Szaniawskim „Kilka słów więcej od milczenia”). Współpracował z „Okolicami”, otrzymując tu legitymację prasową (w tym miesięczniku wyszły w jego opracowaniu „Lity Jerzego Szaniawskiego do Ignacego Nikorowicza”). Przygotowywał się do napisania rozprawy doktorskiej (pod kierunkiem prof. Romana Taborskiego), która jednak nie została zakończona, ponieważ przeniósł się do Częstochowy, do rodzinnego majątku żony.
Cały stan wojenny spędził w Częstochowie. Nawiązał kontakt z redakcją „Gazety Częstochowskiej” (magazyn „Nad Wartą”), publikując tu wiersze i opowiadanie „Eskapada”. W „Częstochowskim Informatorze Województwa Częstochowskiego” ukazała się wkładka
z tekstami Stanisława Stanika pn. „Wiersze”. Interesował się życiem literackim Częstochowy (nawiązując kontakt z „Niedzielą” czy uczestnicząc w spotkaniu autorskim Lesława Bartelskiego). Przed wyjazdem do Warszawy otrzymał wyróżnienie w konkursie poetyckim Haliny Poświatowskiej (Częstochowa) i im. Kozaczkowej w Tomaszowie Mazowieckim.
W tym czasie skupił się na wysyłaniu utworów na konkursy. Za scenariusze widowisk ludowych w Opocznie otrzymał II nagrodę w konkursie miejscowego Muzeum Regionalnego. Za sztukę pełnospektaklową pt. „Monarchiści” otrzymał III nagrodę w Białej-Podlaskiej. Za wiersze otrzymał wyróżnienia na „Rubinowej Hortensji” w Piotrkowie Trybunalskim”,
w Ciechanowie („O Laur Opina) i na powrót w Białej Podlaskiej. Wielkim jego sukcesem było zdobycie I nagrody w Łódzkiej Wiośnie Poetów (konkurs im. Kononowicza) i – po roku czasu – wyróżnienia.
Podjął w Warszawie szeroką współpracę z pismami kulturalnymi. Pisywał recenzje
(i wywiad z Bogdanem Loeblem) do „Poezji”, recenzje do „Nowych Książek”, recenzje do „Kultury”, esej do „Życia Literackiego”, wywiady do „Kameny”. Wśród jego rozmówców do tego ostatniego pisma znaleźli się: Halina Anderska, Halina i Czesław Centkiewiczowie, Krzysztof Gąsiorowski, Zygmunt Trziszka. W tym mniej więcej czasie przeprowadził wywiad z Ludmiłą Marjąńską („Inspiracje”) oraz dużo później z Januszem Krasińskim („Nasz Głos”). Należał do Klubu Literatów „Krąg” przy PAX-ie, spotykając na zebraniach m.in. Wojciecha Żukrowskiego (z którym później przeprowadził wywiad), Jana Dobraczyńskiego
i Zygmunta Lichniaka (który jako redaktor naczelny „Kierunków” na powrót udzielał mu łamów pisma).
W 1990 roku na podstawie napisanych materiałów prasowych został przyjęty na kandydata na członka Związku Literatów Polskich. Szybko wydał w „Okolicach” swój debiutancki zbiór poetycki pt. „Objęcie” i w 1991 roku zasilił szeregi ZLP jako jego pełnoprawny członek. Po wydaniu drugiego tomiku pt. „Rozstajne drogi” nagrano z jego wierszy audycję radiową (Program 3 Polskiego Radia), a wkrótce potem audycję w „Radio Józef”. Później w środkach masowego przekazu dwukrotnie odtwarzano na antenie Programu 1 Polskiego Radia jego słuchowisko oparte na opowiadaniu „Koniec świata”, a w „Telewizyjnym Kurierze Warszawskim” wyemitowano relację ze spotkania promującego wybór wierszy „Na wszystkich schodach świata” (2017).
Rozpoczęta publikacją tomu poetyckiego „Objęcie” twórczość Stanisława Stanika przyniosła w ciągu lat 1991-2019 razem 23 książki, z czego 9 poetyckich. W trakcie uprawiania zwartej twórczości publikował w dalszym ciągu w prasie. Jego prace znalazły się m.in. w takich tytułach pism jak: „Najwyższy Czas”, „Rodzina”, „Gazeta Polska”, „Przegląd Katolicki”, „Powściągliwość i Praca”, „Inspiracje”, „Słowo Powszechne”, „Słowo”, „Życie Warszawy”, „Sekrety ŻARu”, „Własnym Głosem”, „Okolica Poetów”, „Znaj”, „Poezja Dzisiaj”, „Radostowa”, „Akant”, „Kulturalny Kwartalnik Świętokrzyski”, „Zeszyty Ciechanowskie”, „Rocznik Legionowski” itd. W sumie gościł na łamach około 100 tytułów prasowych, a łącznie opublikował w nich ponad 2 tys. materiałów (wiersze, opowiadania, informacje, wywiady, wspomnienia).
Stanisław Stanik ma w swoim dorobku tłumaczenia na języki obce. W języku angielskim ukazały się jego wiersze w almanachu „Make a like” oraz w dwóch numerach pisma anglojęzycznego „Contemporary Writers of Poland”. Pojawiły się one też w Internecie. Jego artykuły były drukowane w „Science” i w „Gwieździe Polarnej” (USA), z którą dłużej współpracował. Jego wiersze znalazły się w antologii rosyjskiej poezji polskiej XX wieku „Sdiełano w Polsze”, gdzie był reprezentowany na równi z najlepszymi polskimi poetami współczesnymi. W 2017 roku wyszło drukiem książkowe tłumaczenie jego wierszy w języku rosyjskim, tom pt. „Moja ziemlja” (tłum. Izabela Zubko). Na język litewski spolszczyła jego wiersze wiceprezes Związku Pisarzy Litwy - Prunskiene, na czeski przełożył Libor Martinek. Wiersze Stanisława Stanika były także tłumaczone na język niemiecki, białoruski, bułgarski. Recenzja jego autorstwa z tomiku Jana Sobczyka ukazała się w języku jidysz.
Po 1989 roku podjął obowiązki redaktora w piśmie „Civitas Christiana” (dawny PAX) „Inspiracje”. Wykonywał obowiązki na zlecenie Jadwigi Marlewskiej, a w zespole redakcji – na równi z nim – znajdowali się m.in. Alicja Patey-Grabowska i Zbigniew Czajkowski. Wykonywał zadania organizacyjne, współpracując z Jerzym Pietrkiewiczem, ks. Janem Twardowskim, Waldemarem Smaszczem, twórcami polonijnymi. Po rozwiązaniu Klubu Literatów „Krąg” zwrócił się ku działaniom społecznym w Związku Twórczym Pisarzy Polskich, który miał aspiracje istnieć na równi z ZLP i SPP. Jego prezesem był Zygmunt Trziszka, Stanisław Stanik został sekretarzem, który objął również obowiązki przewodniczącego Oddziału Warszawskiego ZTPP. Dyrektor Departamentu Książki
w Ministerstwie Kultury, Andrzej Rosmer, chciał przyznać im dotację, a na skutek nieporozumień wewnątrz związku nie skorzystali z propozycji. Działalność została przerwana.
Przeniósł swoje zainteresowania na ruch artystyczny „Świat”, któremu przewodzili Eugeniusz Geno-Małkowski i Hugo Bukowski. Jego uczestnictwo w tej grupie poświadcza praca Ewy Głembockiej „Grupy literackie”. Szczególnie w „Świecie” miał znaczny udział przy wydawaniu pisma „Hugo Art. Service”. Współpracował z malarzami, a obrazy do jego wierszy wykonała Anna Rakasz („Rozstajne drogi”), portrety zaś utrwaliła Lidia Smitko-Pleszko (w zbiorach Muzeum Regionalnego w Opocznie). Plany grupy, do której należał, były omawiane na spotkaniach towarzyskich w kawiarni „U plastyków” (ul. Mazowiecka
w Warszawie).
Wkrótce, po śmierci rzeźbiarki Wiktorii Iljin, zawiązał ściślejszy kontakt z przywódcą Ruchu Artystycznego „ZA”, Wiesławem Sokołowskim (siedziba ruchu w Rawce koło Skierniewic). W jego domu rodzinnym i w kawiarni „U plastyków” spotykali się dawni opozycjoniści, wędrowcy po „Szlaku Królewskim”: Juliusz Emir, Wincenty Faber, Jurry Zieliński, Krzysztof Smolarz, Barbara Strójwąs itd. Organizowali oni spotkania autorskie, wystawy, wernisaże w kościele. Reprezentowali różne specjalności. W 2000 roku Stanisław Stanik otrzymał za poezję nagrodę Stowarzyszenia Artystycznego „ZA”.
Z inicjatywy Marii Parafieńczyk, matki znanego reżysera polskiego, przebywającego na emigracji w USA, zaczął przychodzić na spotkania klubu literackiego Ligi Kobiet
w Warszawie. Pod jego kierunkiem było przygotowywane wydanie almanachu grupy literackiej. Za tę działalność otrzymał dyplom od ministra kultury. W kolejnych latach zbliżył się do Klubu Kobiet Katolickich, działającego pod kierunkiem Ireny Rel przy kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie, znanego ze służby w nim pasterza robotników, Jerzego Popiełuszko. W klubie działały m.in. Zofia Uzdowska-Uziębła, a z mężczyzn (drukujących w almanachu) Józef Baran, Zdzisław Antolski, Stanisław Stanik. Za pomoc w przygotowaniu publikacji otrzymał również dyplom od ministra kultury. Niedługo potem w miejsce Ireny Rel stanowisko przewodniczącego klubu objął Jan Rychner, organizator, poeta. Przeniósł siedzibę klubu, nazywając go „Nasza Twórczość” do Domu Polonii przy ul. Krakowskie Przedmieście w Warszawie. Zajmował się tu długo krytyką literacką, poddającą pod ocenę prezentowane utwory. Za swoją działalność otrzymał statuetkę. Z czasem wykrystalizowały się w grupie talenty: Grażyna Kowalska, Bogumił Wtorkiewicz, Andrzej Rodys. Napisał wstęp do almanachu tej grupy.
Od połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku zaczął uczęszczać do klubu literackiego ŻAR przy Polskim Związku Niewidomych (ul. Jasna, obecnie także Konwiktorska). Jego współpraca z ŻARem trwa bez przerwy do dnia dzisiejszego, a polega ona na lektorowaniu grupie twórczej PZN. Ocenia tam wiersze i prozę, podejmuje dyskusje
z autorami, kwalifikuje utwory do druku. W piśmie klubowym „Sekrety ŻARu” umieścił wiele swoich prac, a przez długi czas należał do jego Rady Programowej. Za pracę społeczną przy PZN otrzymał srebrny medal, a następnie honorowe członkostwo tej organizacji. Uczestniczył jako juror w organizowanym przez PZN dorocznym konkursie małych form literackich. Współpracę zaś z „Sekretami ŻARu” utrzymywał za przewodniczenia klubowi Rocha Żakowskiego, Piotra Króla i – obecnie – Iwony Zielińskiej-Zamory.
W konkursie literackim Polskiego Związku Niewidomych brał udział jako juror trzykrotnie (ostatni raz w 2013 roku). Podobnie trzy razy uczestniczył w obradach jury konkursu dla dorosłych w Wąglanach (ostatni raz w 2017 roku), rozpatrując setki zestawów poetyckich. Dwa razy występował jako juror w Konkursie Piosenki Religijnej (obrady jury
w Lublinie) jeszcze na początku lat 70. ubiegłego wieku. Przedstawiał także do nagród prace w konkursie Domu Kultury w Grójcu (początek XXI wieku). Przewodniczył jury
w Konkursie Jednego Wiersza w Radomiu (1973).
Najściślej wiążą go kontakty z klubem literackim Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury (ul. Nowogrodzka, obecnie ul. Emilii Plater), kierowanym od jego narodzin przez prof. Pawła Sorokę. Należał do niego niewiele później od udziału w klubie ŻARu, kiedy jeszcze działali Stanisław Dymek, Piotr Goszczycki i Tadeusz Maryniak. Przychodził na spotkania w nim w okresie jego rozkwitu, kiedy udzielali się Izabela Zubko, Maria Luckner, Krystyna Woźniak, Zofia Mikuła i inni. Oceniał prezentowane utwory, podejmował dyskusje, prowadził wieczory literackie (wespół z grupą malarzy „Galeria Piecowa”), urządzał odczyty, wernisaże. Publikował w organie RSTK, „Własnym Głosem”, obejmując z czasem funkcję członka zespołu redakcyjnego, a ostatnio jego kierownika Działu Krytyki. Za zasługi na polu aktywności w RSTK otrzymał złotą odznakę tej organizacji (27.11.2015). Działania w niej przeniosło się na forum towarzyskie, które współtworzyli niektórzy jego członkowie
w salonie Jadwigi Sułkowskiej-Mijal (ul. Spalska na Ursynowie).
W 2008 roku Jan Engelgard, redaktor naczelny „Myśli Polskiej”, uruchomił dodatek literacki (o objętości 4 stron) do pisma pt. „Myśl Literacka”. Od początku do ubiegłego roku prowadził go jako redaktor naczelny, wydając w ciągu 10 lat sto dwadzieścia numerów.
W zespole redakcyjnym znajdowali się ciekawi autorzy: Ewa Zelenay, Adam Lizakowski, Maria Szyszkowska, Izabela Zubko, Stella Greta Szymaniak. W piśmie znajdowało się miejsce na poezję, wywiad, publicystykę, niekiedy reportaż. Przeprowadził dla dodatku cykl wywiadów
z takimi pisarzami jak Marek Wawrzkiewicz, Aleksander Nawrocki, Andrzej Zaniewski, Stefan Jurkowski. Dla innych druków opublikował wywiady z Utą Przyboś, Stanisławem Nyczajem, Danutą Błaszak. Jako artysta i dziennikarz nie wprowadził ścisłych rozróżnień na twórców z lewicy i prawicy. Drukował materiały o Czesławie Miłoszu, Zbigniewie Herbercie, Erneście Bryllu, Leszku Szymańskim. W „Myśli Literackiej” systematycznie zamieszczał portrety pisarzy nurtu narodowego (Sienkiewicz, Wyspiański, Reymont, Pietrzak, Gałczyński itd.). Złożyły się one później na książkę monotematyczną pt. „Pisarze nurtu narodowego”.
Wraz z upływem lat i narastaniem dorobku twórczego uczestniczył w spotkaniach literackich, które były wysoko ocenione przez ich uczestników. W Poświętnem nad Pilicą, miejscowości, która znajduje się w gminie jego rodziny, wystąpił na wieczorze autorskim
z młodzieżą, przygotowującą recytację jego wierszy do finału powiatowego w Opocznie. Przedstawił swoje wiersze w Domach Kultury w Piastowie, w Łodzi, na warszawskiej Pradze oraz osobno w Praskiej Przystani Słowa (Centrum Kultury na Pradze w Warszawie). Trzykrotnie wystąpił przed publicznością opoczyńską (w Bibliotece Powiatowej i w Muzeum Regionalnym), w tym 2008 i w 2018 roku. Również trzykrotnie dał się poznać widowni Klubu Księgarza na Starym Rynku w Warszawie (2017) i trzykrotnie w Domu Literatury
w Warszawie (po raz ostatni 2018 rok).
W 2008 roku za książkę pt. „Samotnik z Zegrzynka” przyznało mu nagrodę im. Witolda Hulewicza, a w 2013 roku za książkę pt. „Spotkania” nagrodę im. Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. W 2015 roku został uhonorowany odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej”, w 2018 „Srebrnym Krzyżem Zasługi” a w maju 2020 roku - Brązowym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Stanisław Stanik zmarł 4 czerwca 2020 roku, po długiej chorobie.

Opracowała: Izabela Zubko


sobota, 25 stycznia 2014

Skazany na błądzenie


Jeśli jest rozkoszą odczuwać dreszcz przed dźwięcznym pięknem, którego sensu nasza myśl nie może przeniknąć, jest tak samo rozkoszą wejść w świat poety, w jego kryształowe pałace, chodzić po nich, poznawać i czuć pod ręką przedmioty stworzone dla nas mówi rzymski poeta Horacy w opowiadaniu Jana Parandowskiego „Rozmowa z cieniem. Te słowa odnieść można do twórczości Stanisława Stanika, poety pochodzącego, co prawda nie z kryształowego pałacu, ale z podopoczyńskich Małoszyc, jednakowoż udzielnego pana w świecie swej wyobraźni.
Ma on za sobą blisko 65 lat życia i kilkaset wierszy opublikowanych w dziewięciu dotychczas wydanych tomikach. Tajemnicą do rozstrzygnięcia dla każdego czytelnika niech pozostanie, dlaczego jak raz dziesiąty tom ma się stać wyborem wierszy. Może to tajemnica również dla Autora?
Wejdźmy, więc najpierw, jak radził Goethe, w świat poety. Stanisław Stanik urodził się w 1949 roku, jak sam to podkreśla na łonie natury w Małoszycach nieopodal Opoczna, w pobliżu Sanktuarium Świętorodzinnego w Studziannie. To był początek drogi poety od natury do kultury, albo jak to określił Jan Zdzisław Brudnicki, drogi od autentyzmu do uniwersalizmu.
Poeta urodzony w niewielkiej wsi pośród pól, łąk, zagajników zdaje się cały czas zmierzać swą życiową ścieżką ku miejscom, gdzie cywilizacja pulsuje intensywnie, pogrążając naturę – ku Miastu. W rodzinnych Małoszycach ukończył zaledwie szkołę podstawową, liceum już w Łodzi, wielkim przemysłowym mieście, które okazało mu obcą, zimną twarz. Studia polonistyczne odbył w Lublinie, które nieomal zwieńczył doktorat. Ale pociągnęło go dziennikarstwo. Pracował w codziennej prasie w Kielcach, potem w Radomiu, wreszcie od 1976 roku w Warszawie. Mieszkał czas jakiś w Częstochowie w cieniu jasnogórskiego sanktuarium. Ale nie było mu sądzone zbyt długo tam miejsca zagrzać. W 1986 roku zamieszkał na warszawskim Bemowie. Ale i to miejsce, odległe od Starego Miasta, Krakowskiego Przedmieścia, Marszałkowskiej, jeszcze odleglejsze od Małoszyc, nie okazało się szczęśliwe. Jakże zresztą sztampowe blokowisko mogłoby stać się ulubionym miejscem poety.
Pierwsze utwory wierszem pisane wyszły spod jego pióra, jako ucznia klasy IV Szkoły Podstawowej. Niewiele później zaczął spisywać pamiętnik. Niestety te jego pierwsze pisarskie dokonania nie zachowały się. Nie wzbudził nimi zainteresowania rodziny ani rówieśników. Przyszły poeta szybko zaczął się rozczytywać w dziełach Kochanowskiego, co urodził się i wychował w nieodległym Czarnolasie, Reyu, Mickiewiczu, Słowackim, Polu, Syrokomli, Bełzie. Już na czas studiów przypadła jego fascynacja Szaniawskim, na tyle silna, ze autor „Adwokata i róż” stał się bohaterem jego pracy magisterskiej i pierwszej książkowej rozprawy krytyczno-literackiej. Fascynowała go położona nieopodal Małoszyc Studzianna z jej Sanktuarium Świętorodzinnym, sławnym miejscem pielgrzymkowym, nawiedzanym przez wybitne postaci z naszej historii, przez królów polskich.
Szlak egzystencjalnego doświadczenia Stanisława Stanika wiedzie od rodzinnej chaty, gospodarstwa, poświętniańskiej łąki i zagajników, wspomnianej Studzianny po krąg coraz dalszy sięgający Łodzi, Lublina, Kielc, Radomia, Warszawy. Sam poeta nazwie ten przebyty szlak błądzeniem, swój los zaś skazaniem na błądzenie z Małoszyc do miasta i z powrotem. Te pożegnania i powroty są materią jego wierszy. Ledwo jednak pożegna swoje Małoszyce, dotknie miejskiego krajobrazu:

nic już nie będzie z mojej wioski
żaden motyl jej nie ubarwi
pogoda deszczem nie nasyci
mury nie odsłonią dawnych fundamentów
…………………………………………………………………
muszę próbować zastąpić ją wieżowcem
-deszcze niech wypłukują zapachy wonne
- czas niech wypłoszy wiecznotrwałość
- życie niech odrzuci znane w zapomnienie
pożegnanie Małoszyc

a już swymi rozstajnymi drogami pragnie tam wracać:

do jasnych obłoków
do wozu czterokołowego
do łyżki
najwyższa pora
na wieś

Twórczość jego, sięgająca swymi początkami ławy szkolnej, jest zapisem pierwszych wzruszeń, zachwytów światem, co go otacza, pierwszych miłosnych uniesień i całej poetyckiej i życiowej drogi, jaką przebywa.
Pierwsze publikacje wierszy przypadają na okres studiów. Debiutuje w studenckim periodyku „Polonista”. Wiersze zamieszczał w Kamenie”, „Powściągliwości i Pracy”, „Za i Przeciw”, „Słowie Powszechnym, „Przeglądzie Katolickim”, ”Współczesności”, „Poezji dzisiaj”. Debiut książkowy przypadł na rok 1991, to tomik poetycki „Objęcie”, rozpoczynający twórczą drogę Stanisława Stanika, której kamieniami milowymi są kolejne tomy poetyckie „Rozstajne drogi” (1993), „Pomiędzy” (1996), „Płacz zapiekły, miłość, choroba, śmierć”, „Żywioły obłaskawione” (2003), aż po wydany w 2010 roku tom „Światło spod czerwieni”.
Jeśli do tego pokaźnego rozmiarami i jakością dokonań dorobku poetyckiego dodać publicystykę literacką, kilka tomów szkiców literackich, tom prozy, nie wypada przeoczyć napisanych wspólnie z ks. Władysławem Naterem „Dziejów Sanktuarium Matki Boskiej Świętorodzinnej w Studziannie” i wydanego własnym sumptem tekstu „Jak zostać pisarzem”, powstaje dorobek stawiający poetę z Małoszyc w czołówce literackiej ostatnich kilku dziesięcioleci.
W 1991 roku został laureatem Łódzkiej Wiosny Poetów. Był stypendystą Ministerstwa Kultury i Sztuki. Czasu, jak widać nie marnował, wzbogacając rodzimą literaturę o dzieła liczne i znaczące.
Twórczość poetycka Stanisława Stanika wymyka się nazbyt ścisłej klasyfikacji krytyczno-literackiej. Ale tacy już są poeci, wciąż rozbijają ustalone hierarchie i tworzą na nowo z kryształu słów pałace, które dotąd nikomu się nie śniły. I taka jest istota sztuki pisania wierszy, w której chodzi o to, aby była w nich obecna łączność między bytem rzeczy a ich widzeniem i opisem, jedynym w swoim rodzaju, którego może dokonać tylko ten właśnie poeta. Jak powiedział Hegel: „poezja nie jest związana w jakiś wyłączny sposób z żadną określoną formą sztuki, lecz staje się sztuką ogólną, sztuką, która jest w możności w każdej formie kształtować i wypowiadać każdą treść mogącą w ogóle być przedmiotem fantazji; jej właściwym, bowiem materiałem jest fantazja sama – ta ogólna podstawa wszystkich szczegółowych form sztuki i pojedynczych jej gałęzi”.
Można więc za niemieckim filozofem powiedzieć, że poezja Stanika to stwarzanie totalności piękna i moralnego porządku w duchowej formie. Dzięki zaś owej totalności piękna poezja ta przekracza samą siebie, by zaistnieć w formie wierszy, w których znajdujemy pojęcia i przeświadczenia o istnieniu wartości ponadczasowych i niepodważalnych. Sama zaś sztuka pisania wierszy, tak by była w nich obecna głęboka łączność między bytem rzeczy a ich widzeniem i opisem, jedynym w swoim rodzaju, jest dostępna autorowi „Żywiołów obłaskawionych”:

nie byłem świadkiem przemijania

przemijanie to długa historia
a ja jej nie znam

moje życie legło w strzępach
scena tu scena tam
przechodziłem z widnokręgu na widnokrąg

przestępowałem

nie zagrzałem miejsca
nie dotrwałem do końca
tak że mogę składać
opowieść rozbitą ze zmian tylko

ale i to życie szczęśliwe
bo widziałem je na własne oczy

nic nie przeminęło

Próbując rozeznać najistotniejsze zaczyny tej poezji i ich realizację na dotychczas przebytej drodze, właściwą Stanikowi filozofię, trzeba zrozumieć jego postrzeganie świata. Jest to poeta bezpośrednich doznań. Dlatego w jego wierszach zieleni się łąka w Małoszycach, inna niż łąka Leśmiana, śpiewają ptaki w lesie, w zagajnikach, krzątają się w gospodarstwie matka i ojciec, trwa nabożeństwo w kościele w Studziannie, odbywa się czyjś pogrzeb na cmentarzu, zakwita bądź więdnie miłość do dziewczyny spotkanej gdzieś w Małoszycach, Lublinie, Radomiu, Warszawie. Doznajemy kontemplacji krajobrazu z rodzinnych stron poety, albo nostalgicznej samotności, która przecie może dopaść wszędzie. Te przeżycia przenikające przez filtr jaźni i wyobrażenia Stanika przybierają kształt wierszy od tomu „Objęcia” aż po „Światło spod czerwieni”.
Całe życie poety zdaje się być uwikłane w krajobraz jego małej ojczyzny, Małoszyc, które stają się centrum jego świata pełnym pomników kultury i natury, tradycji historycznej i literackiej. Dlatego w tej poezji obok lasu, łąki, ludzi bliższych i dalszych, przemian pór roku, studziańskie sanktuarium tak nabrzmiałe tradycją i historią, warszawska ulica podczas pogrzebu kard. Wyszyńskiego, czy gwarna kawiarnia.
W rytm przemiany przyrody, pór roku mieni się różnymi barwami, kształtami, odgłosami, zapachami świat poety. Poezja zaś ma uchwycić i zamknąć w formę wiersza to wieczne stawanie się, przemienność, trwanie świata rzeczy i zjawisk otaczających nas, przenikających, wdzierających się w nasze życie codzienne, a jednocześnie istniejących życiem własnym:
Wchodzę w świat lasu, a on cichy, utulony,
pod kołdrą igieł śpiewa pieśń półszeptem,
muzyka sfer nad nami, a przede mną - droga,
która wije się wśród pni, przebijając złotem,
co kapie jak przebiśnieg z nieba nad chmurami.
Idę z chrzęstem liści, przemierzając w krokach
Równych, posuwistych przestrzeń, co leży pokotem
nieodgadniona, święta nie tknięta stopami.

moja ziemia

Dla Stanisława Stanika poezja to bodaj jedyna sztuka, dająca możliwość ukazania, wyrażenia owego tajemniczego sensu istnienia, sprowadzającego się do budowania i jednocześnie burzenia tego świata, szukania nadziei i doznawania rozpaczy. W tym procesie poeta zdaje się nie dostrzegać zbyt wiele mistycyzmu, odczucia transcendencji, więcej zrozumiałej dla ludzi prostoty. Forma i treść jego wierszy najlepiej o tym świadczą. Wypełnia je wąski krąg doświadczeń wyniesionych z domu rodzinnego, najbliższej okolicy, szczegóły krajobrazu, wygląd przedmiotów. Ale to tylko sztafaż pomagający poecie wchodzić w świat natury i wyrażać myśli i wyobrażenia mocno związane z wiedzą o moralnym porządku świata.
W ten sam sposób Stanisław Stanik traktuje kobietę, miłość. Dla niego właśnie w kobiecie realizuje się, uosabia siła i uwodzicielskie piękno natury. Kobieta jest dla niego źródłem wzruszeń, poczucia piękna, ale też burzących sił namiętności. W erotykach, od których nie stroni w całej swej twórczości wciąż zaskakuje konkretność odczuć miłosnych i ostrość odbieranych wrażeń:
żegnam cię nie pomnąc twojego widoku
i nie nabierając ciepła twoich ust
pamiętam pamiętam
były gdzieś kasztany a pod nimi ławka
teraz i teraz obraz za łzę ukrył się

nikt już nie odwróci odejścia od ciebie
ani ja zrezygnowany walką o wyłączność
ani ty zmęczona znoszeniem niewoli
żegnaj nie byliśmy sobie nigdy dani
i tak do końca idżmy z przeznaczeniem
do Marii list ostatni

Ta konkretność widzenia świata sprawia, że w jego poezji silnie obecne jest poczucie czasu i kolorytu chwili. Dlatego jego poetyckie portrety Norwida, Iwaszkiewicza, Miłosza, Harasymowicza, ks. Twardowskiego, Pendereckiego Cwietajewej, Van Gogha, matki, ojca, brata Tadeusza, św. Władysława z Gielniowa, brata Alberta utkane są z obfitości plastycznych szczegółów.
Charakterystyczny jest dla poezji Stanika język. W jego wierszach znaleźć można słownictwo odbierane dziś, jako archaiczne, zaczerpnięte zapewne z mowy stron rodzinnych. Takie właśnie słownictwo dobrze oddaje potoczność życia codziennego. Poeta nie stroni jednak od pojęć wkraczających w świat kultury wysokiej, filozofii. Używa języka, w którym można wyrazić zmysłową dotykalność świata, bezpośrednie odczucie smaku pocałunków, ale i przeżyć mistyczno-religijnych, i oddać atmosferę wielkich wydarzeń historycznych, których świadkiem bywał poeta:

każda wartość stopniuje się piętrowo
od wielkiej do małej
lub na odwrót

tak jest na łące poświętniańskiej

od górki pod szosą
na suchych glebach
rosną szczotlichy
kostrzewy kępowe
tomki wodne
układające się w lichy kobierzec
marny w barwie
a tym bardziej kruchy na siłach

darń zagęszczona i zwarta
jest niżej gdzie trawy rozłogowe
wiechlina i kostrzewa czerwona
puszczają z pędów liście

daje znać ożywczy widok
piękno doskonałe
nie tylko w oczach
także w nozdrzach

trawy na łące poświętniańskiej
szlachetnieją
wraz z rozłożeniem się poziomu
na coraz niższy
gdzie widać tymotkę rajgras komornicę
kupkówkę

ziemia biegnie znów ku dołowi
pod zagajnik z olch
a na podróż roją się
wyczyniec i koniczyna

na poświętniańskiej łące

Forma i język wierszy Stanisława Stanika, powtarzając za Andrzejem Zaniewskim świadczy o nieufności poety zarówno do słowa jak i formy poetyckiej. Raz jego wiersz przybiera postać reportażu, innym razem felietonu, scenariusza, wiersza wolnego, rzec można ponad miarę, wykorzystującego wszystkie możliwości w wyrażaniu tego, co niesie kultura i natura. Próbuje udźwignąć cały świat poety, mieszczący spór natury z kulturą, jak chce sam autor „Płaczu zapiekłego, miłości, choroby, śmierci”. Czasem wybór tematów, ich obfitość i sposób ich ujęcia w formę wiersza może zaskakiwać i rodzić pytanie, czy owe wybory nie są czynione zbyt łatwo, słowem czy ilość zawsze przechodzi w jakość i nie zakłóca artystycznej harmonii. Ale poeta wszak to pan udzielny w stworzonym, wyobrażonym przez siebie świecie i to on, i tylko on otwiera, i przekracza wszelkie granice ironii, humoru, pospolitości, buntu, mądrości, uczucia w dążeniu do prawdy, którą może odkryć i uchwycić sztuka poetycka.
Bohater liryczny wierszy Stanika przedziera się niejako przez naturę, jej wieczny ruch od rozkwitu ku rozkładowi, kresowi, szaleństwu i wiedzie nas poprzez świat kultury, przypowieści o służbie, zdradzie, chorobie, miłości, śmierci, ojczyźnie, polityce aż na próg odwiecznej harmonii:

miasto pogasiło ślepia z wysokiego
szafotu nieba spadła
ostatnia kropla światła zegar słoneczny
z ratusza zaklął na dobranoc
z całego mosiądzu serca
które bić nie mogło przez zamknięte
wargi

szedłem w obiegu centralnej arterii
przez chwilę
labirynt stanął mi otworem
lecz właśnie wtedy stopą go zakryłem
od wewnątrz ja telemach
moim przeznaczeniem błądzić

w labiryncie


Spojrzenie na poezję Stanisława Stanika twórcy dojrzałego już i doświadczonego zawsze okaże się ułomne, wszak to poezja o wielu kolorach i odcieniach, dotykająca różnych kształtów rzeczywistości i rozległych obszarów kultury, poszukująca różnych prawd, obłaskawiająca żywioły i wzmagająca je, zadająca pytania etyczne i estetyczne teraźniejszości i przyszłości, operująca rozmaitymi narzędziami. To poezja wędrowca, który wiecznie błądzi, odnajduje drogę i traci. Wreszcie sam staje się nieledwie przewodnikiem po świecie pełnym żywiołów pamięci, wyobraźni, rzeczywistości. Bogata zaś paleta tematów jego wierszy sprawia, że stajemy się współbohaterami, widzami, ale i współuczestnikami kreowanego świata.
Ta poezja pozwala nam dostrzec, że, jak napisał Lew Tołstoj: „pisarz jest nam drogi i potrzebny jedynie w miarę, jak odsłania nam wewnętrzną pracę swego ducha”. I jest w niej coś z ducha poezji Rainera Marii Rilkiego, u którego czytamy:
To, z czym walczymy, jak jest małe,
jak wielkie to, co walczy z nami.
Gdybyśmy burzy się poddali
tobyśmy bliżsi rzeczom sami,
wielcy i bezimienni, stali.
I tak oto przychodzi zostawić Czytelnika sam na sam z wierszami Stanisława Stanika. Niech doznaje wszystkich tonów i blasków tej poezji, wszak jest to zawsze poezja rzeczywistości i szukania dobra, prawdy i piękna w ludzkiej rzeczywistości.
Zdzisław Koryś




niedziela, 1 września 2013

BARWY I ODCIENIE POEZJI

BARWY I ODCIENIE POEZJI
z poetą, krytykiem, publicystą Stanisławem Stanikiem
rozmawia Piotr Stanisław Król
Foto - Stanisław Stanik
Stanisław Stanik - ur. wg akt urzędowych 7.08.1949, właściwie 31.05.1949 w Małoszycach, dawniej woj. kieleckie. Studia magisterskie ukończył w Lublinie, otrzymując za pracę z dziedziny teatrologii nagrodę rektorską. Pracował jako redaktor w „Echu Dnia", „Kierunkach", „Inspiracjach", „Myśli Polskiej", „Nowej Myśli Polskiej". Zadebiutował na łamach prasy wierszem pt.: „Objęcie” (1968), pierwszy tomik wierszy pod tym samym tytułem wydał w 1990 roku. Ma na koncie 15 pozycji książkowych. Uprawia poezję, prozę i krytykę literacką. Wydał 7 tomów poetyckich i 5 krytyczno-literackich oraz zbiór opowiadań. Publikował na łamach przeszło 100 tytułów prasowych (razem ponad 1300 materiałów). Interesują go problemy narodowe, egzystencjalne, religijne. Otrzymał pierwszą nagrodę w Łódzkiej Wiośnie Poetów. Za działalność społeczną otrzymał dyplom ministra kultury. Mieszka w Warszawie, czas wolny spędza na działce pod Pułtuskiem.
        Piotr Stanisław Król - Od kiedy czuje się Pan poetą?
        Stanisław Stanik - Jestem poetą od czwartej klasy szkoły podstawowej, kiedy to bawiąc się z kolegami na podwórku, zostałem przez nich odtrącony: obrażono mnie, już nie wiem, z jakiego powodu. Pobiegłem do domu i napisałem kilka linijek mojego pierwszego w życiu wiersza - skargi na niesprawiedliwość. Pisałem potem wiersze zupełnie bez krzywdzącego pretekstu, nawet chciałem wydać ich tomik w siódmej klasie (szkoły podstawowej) - bez rezultatu. Zadebiutowałem wierszem w 1968 roku w lubelskiej „Kamenie", będąc studentem I roku polonistyki, zaś mój pierwszy tom poetycki „Objęcie” wydałem dopiero w 1991 roku. Ale tak naprawdę poetą czuję się dopiero teraz. To znaczy taki jest wniosek z sytuacji, kiedy nie ja jeden mówię, że piszę wiersze, dobre wiersze, ale tak mówią krytycy, a publikują mnie najlepsze tytuły prasowe. Wierzę, że moje nominowanie się na poetę nie jest bezpodstawne.

        Zatrzymajmy się przez chwilę przy Pana tomie debiutanckim - „Objęcie", który zresztą otrzymał tytuł od pierwszego drukowanego Pana wiersza. Co chciał Pan w nim przekazać, jak został przyjęty?
        Ten zbiorek rodził się przez długie lata, stąd był trochę niespójny. Zawierał liryki i z 1968 roku, i nagrodzone I nagrodą w Łódzkiej Wiośnie Poetyckiej z 1991 roku, nie mówiąc o utworach czasu przejściowego. Będąc wszak niespójnym, zwrócił na siebie uwagę. Miał kilka recenzji, prawie same życzliwe (co tym ciekawsze, że Jan Zdzisław Brudnicki, krytyk, na skrzydełku tomiku napisał, że przyszłość moja jako poety, poety - dodam: spóźnionego, ewokuje różne możliwości). Tak, zgadzam się, mój debiut książkowy z różnych względów, także z zaniedbania, jak na poetę był takim „zaśpiewem” człowieka - powiedzmy - w wieku dojrzałym. Ale, proszę zważyć, odezwał się z Berkeley Czesław Miłosz i pochwalił szczególnie jeden wiersz, „Motyl” (chyba pasował do sytuacji życiowej poety), choć raczej czynił zastrzeżenia, że niektóre są zbyt abstrakcyjne (z czym się niezupełnie zgadzam, bo przymierzone do pewnych stanów psychiki, których nie brał pod uwagę, dokładnie ją wyrażają). Ale - tak - oddaję honor Miłoszowi, jego radę o potrzebie nasycenia wierszy konkretem wziąłem sobie do serca, a że z natury jestem rzeczowy, wypełniam moje wiersze realnością, uchwytnością.

        Jak zostały przyjęte następne tomiki, a wydał ich Pan, o ile wiem, siedem?

        Różnie. Drugi zbiór poetycki, „Rozstajne drogi", był chyba najciekawszy, aczkolwiek wydany sposobem chałupniczym, za to z rewelacyjną grafiką Anny Rakasz. Jeden z jego wątków: dramat egzystencjalny człowieka, rozbicie osobowości, dążność do samozniszczenia - znalazł zrozumienie u redaktor III programu Polskiego Radia, Grażyny Gronczewskiej i trafił na antenę radiową. Nie nabrał tonu tylko indywidualnego, symbole dewiacji przerzucone zostały na całe społeczeństwo, i tak np. wyrażały się w jednym z wierszy:
Mój naród mieszka w szpitalu zamkniętym,
Chociaż choroba jego nie jest zaraźliwa.
        Były to czasy przemian, siłowania się przeszłości komunistycznej z tendencjami „nowego układu". Tak, to był ciekawy tomik, na nieszczęście wydany w małym nakładzie.
Potem zwróciłem się ku motywowi miłości, jakby emocji innego rodzaju, wydając monotematyczny „Pamiętnik miłosny". Był potem bezbarwny, trochę jakby religiancki, tom „Pomiędzy", wydany z amatorska. Dwa następne tomy, „Płacz zapiekły, miłość, choroba, śmierć” i „Żywioły obłaskawione” - drukowane u znakomitego mecenasa młodej literatury Kamila Witkowskiego - sprawiły, że zostałem „zauważony” przez szerszą krytykę. Ostatni mój tomik „Pocztówki wiarygodne", to ukłon w stronę estetyzmu, powściągliwości i pierwotnych zauroczeń (choćby rustykalnych). Jest to droga przyśpieszona, ale mająca swój umotywowany porządek: zmierzam do całkowitego wyspowiadania się z tęsknot, obsesji, win, by u końca - jak ja sobie to przedstawiam - złożyło się wszystko w jeden, skończony sen.

        Wspominał Pan o podejmowaniu w swej poezji wątków egzystencjalnych, wręcz patologicznych - jak ja to odczułem - w ujmowaniu psychiki ludzkiej, wyrażających bardzo skomplikowane, czasami wręcz chore wnętrze autorów?

        Zgadza się. Powiem otwarcie: patologia ludzkiej osobowości, jej niejako wynaturzenie, częste u pisarzy, czy to jako przejawy schizofrenii czy depresji, czy innych, nie tak dojmujących przypadłości, bardzo mnie zainteresowała. Ale podszedłem do tego zagadnienia nie jako poszukujący sensacji, ale - przeciwnie - jako brat tych Bogu ducha winnych ludzi, którzy cierpią z nadziei na unormalnienie stosunku człowieka do człowieka, każdego człowieka (wcale nie chodzi tu o czujących „inaczej"), a te cele chciałbym osiągnąć przez pokazanie atutów i osiągnięć poetów, w ogóle twórców wewnętrznie „naznaczonych". Proszę sobie wyobrazić, że chorymi - można powiedzieć osobowościowo (psychicznie) byli i Kniaźnin, i Norwid, i Witkacy, i Peiper, i Krzysztoń, i Stachura, i Wojaczek. Tak, są i chorzy zagraniczni, znakomicie przyswojeni przez swoich rodaków: Swedenborg, Hoelderlin, Strindberg, Nietzsche, Plath, Sexton. Nawet byli genialni chorzy na „nienormalność” artyści i w innych sztukach: van Gogh, Munch, Niżyński. Tu nie chodzi wcale o sensację - choć piszę książkę na ten temat na poły odkrywczą. Chciałbym raczej wyrazić, że w stosunku do „innych” brak nam tolerancji - i w życiu prywatnym i publicznym - tolerancji często dla umysłów genialnych, które nie poddają się jakiemuś zaszufladkowaniu w jednostce „zdrowotnej” u tzw. osiłków czy prostaczków.

        Jak Panu się wydaje, dlaczego tak znaczny procent ludzi sztuki okupuje swój talent, wysiłek twórczy tak ogromnym kosztem: życiem osobistym, własnym zdrowiem?

        Artysta płaci wielką cenę za swoją bezkompromisowość, za obsesję, szukanie prawdy i służenie jej, za przemęczenie, i nie tylko - po nocach pracy i ustawicznego myślenia o nowych kompozycjach i rozwiązaniach. Podobno w chorobach wnętrza rzecz rozchodzi się o dysfunkcje przysadki mózgowej (w schizofrenii), i w niedoborze litu (w depresji) lecz jasnych ekspertyz co do przyczyn tych chorób, tak bardzo ciągnących się za artystami - nie ma. Chyba rzecz nie odnosi się tylko do rozregulowania narządów. Tak więc, patrząc na sztukę i od tej strony, nie paszport osobisty (prawidłowość psychiczna czy w ogóle fizyczna, płciowa, wzrokowa itd.) powinna decydować o wartości artystycznej dzieła jednego czy drugiego autora. Tu tylko powinno obowiązywać najbardziej demokratyczne kryterium - piękno dzieła, jego odkrywczość, głębia, do jakiej dociera.

        Jaka jest kondycja naszej współczesnej poezji? Pytam Pana nie tylko jako poetę, ale i krytyka literackiego, bo i tę ostatnią dziedzinę Pan uprawia?

        Na to pytanie każdy odpowiedziałby inaczej. Według niektórych poezja nasza jest dobra, bo ilościowo przebija produkcję z lat PRL-owskich. Według strategów - różna, lepsza po ich stronie, gorsza - po przeciwnej. A nadmienię, że potworzyły się w kulturze straszne koterie i żadna z nich nie dopuszcza, by po stronie przeciwnej był ktoś utalentowany, no - zauważalny. Z mojego punktu widzenia - a nie narodowego, choć z tą opcją mam już długoletnie związki - poezja polska „psieje” z dnia na dzień. Kiedyś odgrywała rolę w polityce - przez podteksty, aluzje, niedomówienia, kształtowała wrażliwość, przynosiła zyski - tak wydawnictwom jak i autorom wyznaczała rangę naszego wkładu w kulturę światową. Teraz, poza trzema, czterema nazwiskami: Szymborska, Różewicz, Bryll, ks. Twardowski - nie liczy się, nikt nie chce jej czytać. Sam byłem świadkiem wieczoru autorskiego, kiedy na Brylla przyszło kilkanaście osób. Poezja pod względem artystycznym cofnęła się w rozwoju. Pisuje się teraz wiersze często użytkowe, zgrabne limeryki, (oby!) - na zebraniach SPP podobno sąsiad ripostuje limeryki sąsiada, laurki, a także utworki okolicznościowe czy okazjonalne (np. pod profil gazety) i one zastępują wiersze ambitne, świeże, otwierające jakieś zaskakujące perspektywy. Powiem i to, że wielu poetów zamilkło, wielu tych znanych, a już najzupełniej prawie cała nowa fala (Zagajewski, Barańczak, Lipska, Krynicki, Mocarski „and so on"). To by świadczyło, że poezja cofa się w rozwoju, w każdym razie idzie nową, może boczną drogą. Zresztą nie ma co rozdzierać szat, bo role poezji z powodzeniem zastępują nowe środki przekazu: film, muzyka, internet, a nawet i telefon komórkowy.

        Czy zatem wiek XXI to początek końca poezji, w jej społecznym wymiarze?
        Nie, na pewno nie. Poezja straciła (a raczej ograniczyła) swoją funkcję ludyczną. Minęły bezpowrotnie czasy, gdy Majakowski na stadionie w obecności 100 tys. widzów recytował: „Lewa - prawa - marsz". Skończyło się dobre prosperity akademii, gdy np. na 1 Maja czy na rocznicę Rewolucji Październikowej obowiązkowo trzeba było wygłaszać Gałczyńskiego, Broniewskiego i może Jastruna. Odeszły czasy, gdy kilkudziesięciotysięczne nakłady wierszy o socjalizmie, pracy i sprawiedliwości dziejowej rozchodziły się po kraju za małe grosze. Czy w świetle takich faktów można powiedzieć, że teraz poezja skończyła się? W świetle takich się skończyła, w świetle nowych - nie. Już nie dla zaśpiewu, nie dla melorecytacji, nie dla agitacji pisze się teraz - na ogół - wiersze. Są intymne, głębokie, często trzeba nad nimi pomyśleć, odkryć w nich drugie dno - a więc smakowanie ich odwołuje się do całkiem nowych zmysłów i nadaje się na odmienną trybunę. Funkcjonowanie poezji - tej nowoczesnej - może brać za przykład sytuację amerykańską. Tam ona funkcjonuje po uniwersytetach, collage'ach, oddają się jej osoby egzaltowane i mózgowcy, sypiący wielosłowiem i skąpi w słowa, obdarzeni powabem osobistym i gburowaci - różni poeci. Ale tam, jak chyba na całym świecie, nie tylko same wiersze decydują o wielkości ich twórcy, także i jego życie, jego legenda i los - to jest wielka szansa dla poetów, ale i ich przekleństwo.

        Czy nie sądzi Pan, że w ostatnich latach, przynajmniej w Polsce, nastąpił zwrot ku prozie, i to niekoniecznie realistycznej, lecz ku prozie wręcz „fabularnej"?

        Jest to zjawisko zauważalne na całym świecie. Ludzie lubią czytać o innych, przeważnie o lepszych, a jak o gorszych, to możliwych do naprawy światach, poza tym - proza... nadaje się do radia, do telewizji, do filmu - oczywiście przetworzona. Znakomicie koresponduje z nowymi środkami przekazu, z mass mediami. Powiem rzecz może wątpliwą, ale proza ostatnimi czasy bywa nakręcana przez polskie lobby opiniotwórcze, bo - jak należy mniemać - za lat piętnaście, dwadzieścia - po dwóch poetach noblistach, następnym noblistą będzie prozaik. Lansuje się więc Masłowską, Kuczoka, Stasiuka, Huelle, nawet starszawego Pilcha, kto wie, może jakiś beletrysta-outsider, w tej chwili jeszcze nieznany, załapie się na Nobla. To jest myślenie strategiczne i wcale niewiele może mieć wspólnego z rzeczywistością. Dość, że poezja (tak, to prawda) po wielkich sukcesach międzynarodowych, po zastąpieniu jednych jej generatorów w drugie - przeżyła się. Ale nie przegra, nie umrze, może nawet przystroi się w barwniejsze piórka?

        Wydał Pan siedem tomików wierszy, to wiem, a co dalej? Jakie ma Pan nowe plany poetyckie?
        Tak, myślę o nowym tomie wierszy, mam go. Nie mówiłbym o nim, gdyby nie był gotowy i nie czekał na opublikowanie, w przyszłym roku. Nosi tytuł „Cofnięcie czasu” i stara się oddać nastrój dzieciństwa spędzonego na wsi, w Opoczyńskiem, a także letnich wypoczynków w domku pod Pułtuskiem, też na wsi. Poprzez przyrodę chcę oddać prawa obowiązujące na tym świecie, szczególnie dotyczące ludzi, niepowtarzalność przeżyć w kontakcie z naturą, miłość w rodzinie. W odczuciu piękna cofam się do dalekiej przeszłości, do dzieciństwa, stąd tytuł tomiku, a wiersz go otwierający jest jakby autobiograficzny i przedstawia taką upoetyzowaną sytuację:
pod okienkiem stuk puk
otwórz chłopcze
to ja nie poznajesz?
tak wyglądasz po latach czterdziestu z okładem

nie sądź mnie surowo
że włosy mi zrzedły
głos mam mniej dźwięczny
przybyłem na wadze

mówię bo często będziesz patrzał
a patrząc co widzisz opowiadał
i choć niby wszystko jasne - ja to ty - wiedz
że po latach w znacznej mierze
ciebie jak i twój świat zapomniałem
        Wiersze zatem traktują głównie o czasie minionym, czasie zapomnianym, ale jakby odtwarzanym przez sobowtóra bohatera lirycznego. Może samego bohatera, tylko cofniętego o lat czterdzieści. Tu nadmienię, że w Warszawie mieszkam już prawie 30 lat (w przyszłym roku będzie okrągła rocznica) i zastanawiając się nad celowością mojej tu sprowadzki, tak to wyraziłem w wierszu zamykającym tomik ("Przyjazd do Warszawy"):
po co przyjechałeś skoro tam ojczyzna
gdzie czucie i wiara mówi silniej?
cóż odpowiem?
trzeba szukać pełni
ćwicząc także mędrca szkiełko i oko
        W sumie dokonuję rekapitulacji swego życia, bo oprócz wątków małoszyckich (z miejsca urodzenia) i kacickich (z miejsca wypoczynku), rozsnuwam obrazy, można nawet powiedzieć - wątki, wyrażające pewną filozofię o charakterze religijnym, egzystencjalnym, politycznym. Myślę, że ten tomik nie jest przełomowy, bo kontynuuje dawne zaabsorbowania, więcej - obsesje, jednak artyzm tych wierszy, jak mi się wydaje - jest bardziej współmierny z nabytym doświadczeniem, niż dawniej, a więc wznoszący w porównaniu z wcześniejszymi dokonaniami.

        Opuszczając rewiry poezji, zapytam, jak wielki, uogólniając, jest Pana dorobek?
        Ilościowo znaczny... bo w sumie wydałem 15 książek (niektóre to doprawdy książczyny), a poza poezją pisuję systematycznie krytykę literacką, okazjonalnie prozę i publicystykę. Współpracuję z pismami (ściśle teraz z „Myślą Polską” i „Akantem"), a materiałów prasowych - tych wydrukowanych - zebrało się dość dużo, dużo ponad tysiąc. To rejestr ilościowy. A dowodem uznania dla poziomu mojej twórczości może być w jakiejś mierze kilka ważnych nagród w konkursach literackich, audycje radiowe z moimi wierszami, i słuchowisko oparte na moim opowiadaniu; uwzględnienie moich wierszy w antologii amerykańskiej naszej rodzimej poezji, obok wierszy Jana Pawła II, ks. Twardowskiego, Brylla, Gąsiorowskiego. Mógłbym o dowodach względnego docenienia mojej twórczości powiedzieć więcej, lecz nie chcę tu być drobiazgowy; uważam nawet, że docenienie mojej sztuki dopiero mnie czeka, o ile, oczywiście, moja poezja nie okaże się z jakichś względów niewygodna, co jest możliwe.

        Niewygodna? Przepraszam, ale tutaj mnie Pan zaskoczył... Pamiętam czasy tzw. „realnego socjalizmu", kiedy wielu twórców, w tym poetów, było skazanych na milczenie w oficjalnych wydawnictwach z powodów politycznych. Zresztą tzw. „niewygodnych” drukowano w drugim obiegu, a Naród to „pochłaniał". To była swojego rodzaju nobilitacja, druk np. w paryskiej „Kulturze". W dzisiejszych czasach pełnej, niczym nieskrępowanej wolności słowa, co Pana zdaniem może być w poezji „niewygodne"? I dla kogo: czytelników, krytyków, a może wydawców liczących przewidywany nakład i zysk?

        Powiem od razu: przez całe lata i ja należałem do niewygodnych. Więcej, po cichu zwalczanych (moja teczka w IPN jest na razie niedostępna), na przekór temu pragnieniu, by być w zgodzie ze sobą, a to „sobie” było zbieżne z oczekiwaniem „światłego” narodu. Tak więc, rozumiem, że ma Pan skrupuły, słysząc o moich skrupułach, co do prawdziwości brzmienia wyrażenia „poezja niewygodna". Ale ja z Pana pytania wybiorę zwrot, że żyjemy w czasach „nieskrępowanej wolności słowa". Nie ma takiej wolności: ta wolność, która płynie z eteru i z telewizji jest polityczna, dostosowana do strategii mocodawców, partii sprzymierzonych i taktyki (chęci wywołania wrażenia). To wygląda tak, jakby było wiele prawd, a Pan wie, że Dekalog uczy, że jest tylko jedna prawda. Jedna miłość, jedno dobro. A co zauważam, w dzisiejszych czasach, nawet w poezji, która odzywa się zaledwie dyszkantem, za niewygodne? Uważam to za niewygodne, że życie publiczne, a i prywatne stało się grą, wobec czego nie ma autentycznego pociągu do pracy, do zdobywania wartości (a nie np. kupowania ich). Że zanika potrzeba tradycji, w życiu narodowym i rodzinnym. Wsłuchani jesteśmy w nowinki jak za czasów Arian, i stąd próbujemy czerpać pokarm dla naszych trudnych dni. Że nie chcemy patriotyzmu, więcej: nie chcemy Polski, tak dobrowolnie - co widać dobrze w timbre brzmienia lektur szkolnych - od Gombrowicza, poprzez Schulza do Miłosza. Wystarczy? Czy w ogóle coś jest wygodne, poza wyciągnięciem nóg przed fotelem podczas oglądania telewizji?

        Czy minęły już czasy, gdy poeta był sumieniem Narodu, często jego doradcą, pocieszycielem, czasami miał do spełnienia wręcz jakąś szczególną dziejową misję? Przykłady można tutaj mnożyć. Ostatnio przeczytałem przedruk wierszy i piosenek Kornela Makuszyńskiego pisanych podczas wojny polsko-sowieckiej w 1920 roku. Odebrałem je jako naiwne i mało udane. Do czasu, gdy zapoznałem się z listami żołnierzy z frontu do poety... Poczułem się głupio, spokorniałem. Te proste strofy trafiały prosto do serc tych, którzy przelewali krew za Ojczyznę. Dodawały im otuchy, pozwalały przetrwać. Każdy, szczególnie trudny czas, powinien mieć „swoich poetów". Czy w XXI wieku będzie jeszcze miejsce dla tego typu, nazwijmy to - misyjnej poezji?
        Odpowiem dookolnie. Poeta jest sumieniem Narodu, choćby Naród tego nie chciał. A taki germański autor jak Friedrich Hoelderlin, powiedział wręcz: „Co się ostaje, ustanawiają poeci", zaś Czesław Miłosz wprost: „Poeta pamięta". Co więcej, nasza historia narodu potwierdza w całej rozciągłości, że jego przywódcami, gdy zabrakło królów i żywego języka ojczystego, stali się poeci, zresztą wywyższeni przez to na Wawelu. Ojczyzną był wtedy język, i obyśmy znów nie doczekali tej chwili, że tak miałoby się powtórnie stać. Lepiej, gdy strukturę państwa stwarza rząd, granice, sejmowanie. W tym więc sensie, że poeci, nie tylko trzej czy czterej wieszczowie, podtrzymywali polskość, funkcja odpowiedzialności za Naród poezji się skończyła. Ale że poezja jest czy raczej powinna być sumieniem Narodu - zgadza się. Tak się składa, że ci z naszych wielkich (Herbert, Miłosz) pozostają, ponieważ wzbogacają naród, jednoczą go i uniwersalizują, podnoszą do godności i apoteozują. Odpowiem na pytanie jeszcze tak: poezja ma strzec uczuć, w tym uczuć patriotycznych. I istotnie, jaka by ona nie była, biała czy rymowana, te role musi spełniać i spełnia. Także dodam do tego przykład z własnego podwórka: mój dziadek, ze strony matki, Łukasz Krakowiak, też walczył w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 roku. I proszę sobie wyobrazić, że gdy już leżał w łóżku, obłożnie chory, a spod poduszki wyciągał po pół papierosa, a i tego było za dużo, nie opowiadał mi już o swoim sołtysowaniu, o drugiej żonie, która źle z nim postąpiła, nawet nie o samopoczuciu - mówił wierszami Konopnickiej, poezją legionową, wyzwoleńczą. I tam były takie słowa, dla mnie banał: „Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani, że za tobą idą chłopcy malowani?", a on się rozczulał i widział w tym wielki sens. Takich wierszy-pieśni znał dziesiątki. A dlaczego teraz o tym mówię? One tłumaczyły jego ofiarę zdrowia, śmierć matki (na serce), utratę powabów młodości. No, więc w tym sensie, że usprawiedliwia wielką odwagę, ofiary nawet dla upadłej Ojczyzny, poezja żyła i żyć będzie. A czy nasza, dzisiejsza poezja, może podźwignąć tę rolę i czy tu jej miejsce dla takiej roli? Chciałbym, żeby nie było okazji do zastępowania państwa poezją, wyzwalania go nią - tak, wierzę, nasz naród jest duży i skupi się wokół słowa w sytuacji w pełni znormalizowanej, wolnej, a może dopiero scalić go, a wręcz wyprowadzić do niezależności pełnej, do trwania ciągłego, gdyby miało być kiedyś zagrożone.

        O ile wiem, angażuje się Pan także w działalność społeczną, prowadząc liczne warsztaty z adeptami, powiedzmy może tak - jeszcze nie do końca w pełni ukształtowanymi, opierzonymi - wyrobnikami pióra. Za tego rodzaju działalność dostał Pan dyplom od ministra kultury - Waldemara Dąbrowskiego. Proszę powiedzieć, jak ta Pana działalność animacyjna wygląda konkretnie?
        Rzeczywiście, udzielam się społecznie, może nawet nie tak z potrzeby działania, ile z konkretnych zamówień. Liga Kobiet Polskich potrzebowała kogoś, kto poprowadziłby warsztaty literackie, zgodziłem się na propozycję. Po latach współpracy narodził się piękny almanach z poezją zrzeszonych w stowarzyszeniu pań. Robotnicze Stowarzyszenie Twórców Kultury pod wodzą Pawła Soroki szukało człowieka, który służyłby radą i doświadczeniem pisarzom jeszcze nie zawodowym, ale mającym do pisania predyspozycje. Przychodzę tam, nawet - oprócz wygłaszanych uwag - publikuję w ich organie, „Własnym Głosem", całą, związaną z ruchem RSTK, kolumnę krytyki literackiej. Wreszcie mój alians, moje przymierze z Klubem Twórczości „ŻAR", tak świetnie prowadzonym przez Andrzeja Żakowskiego, stale mi przypominającego o spotkaniach grupy, dobierającego mnie do jury konkursów, widzącego mnie we współpracy z pismem „Sekrety ŻARu” (i tu ukłon w Pana stronę, inicjatora tego wywiadu, a przede wszystkim redaktora prowadzącego to pismo oraz Małgorzaty Drzewińskiej - inicjatorki sprzed kilku lat wydawania skromnego okazjonalnika pod tym tytułem, a przekształconego w 2004 roku w profesjonalny kwartalnik kulturalny). W tej - można powiedzieć Pańskiej i mojej grupie - ludzie są mili, cieszący się każdym osiągnięciem, spragnieni ciepła. Także pisarze współpracujący z ŻAR-em, Andrzej Zaniewski, Irena Pursa, Jan Zdzisław Brudnicki to ludzie o wielkich sercach. Bardzo się cieszę, że mogę tu być w tym „zodiaku” potrzebny, i wspólnie szanować się w tych niełatwych dla uczucia, wymagających czasach.

        Trzeba przyznać, że Pana nazwisko jest dosyć oryginalne. A może to pseudonim artystyczny? Liczę w tym miejscu na Pana poczucie humoru, bo - jak wiadomo - z nazwiskami czasami lepiej nie zaczynać...

        Rzecz ciekawa, brzmienie mojego nazwiska kojarzy się z pewną częścią kostiumu damskiego. Jak najbardziej niesłusznie. Część garderoby sobie, nazwisko sobie, zresztą powstało wcześniej od jego damskiego odpowiednika. Kazimierz Rymut ("Nazwiska Polaków” 2001, t. II) jego pojawienie się ustalił na rok 1375, od „Stan” (1136), a następnie od imion złożonych Stanisław, Stanimir oraz od „stanąć". Korzenie mojej rodziny, znanych mi przodków w linii męskiej, tkwią w Małoszycach i Brudzewicach, w lasach Spalskich, na początku XIX wieku. Niejaki Stanik w 1812 roku (tak podaje Jan Wiśniewski w „Dekanacie Opoczyńskim") pracował na rzecz proboszcza brudzewickiego. Ale nie był jakimś tam niewolnikiem, on posiadał dom, pole uprawne, już nie pamiętam z jakim areałem. Moi rodzice jeszcze tam w pobliżu mieszkają, Warszawiakiem jestem więc z pierwszego pokolenia, ale z racji korespondencji i druków (tłumaczeń) czuję się (niekiedy) obywatelem świata.

        Bardzo dziękuję, w imieniu redakcji i naszych czytelników, za niezwykle interesującą rozmowę i życzę wielu sukcesów literackich. Mam też nadzieję na dalszą Pana współpracę z Klubem Twórczości „ŻAR” oraz naszym kwartalnikiem kulturalnym.